RUCH OPORU ARMIA KRAJOWA I NIE TYLKO...

Kiedy Polacy po 39. znaleźli się pod okupacją, wiedzieli, że zostaną zniżeni do poziomu niewolników pracujących dla Nazistów... III Rzesza zresztą tego nie ukrywała. Heinrich Himmler podczas swojego przemówienia w Poznaniu powiedział nawet więcej: „Polacy znikną z powierzchni ziemi” i żeby każdy z jego żołnierzy uważał ten cel za szczególnie ważny. Nie mając więc nic do stracenia, nasi rodacy postanowili podjąć walkę, nie było szans na otwarty konflikt. Zasoby ludzkie były niewystarczające, jednak Polacy nie mogli się poddać, zaczęto więc stosować działania ruchu oporu, często małe, wystarczające, by pokazać Niemcom, że wcale się nie poddali, że są, czuwają i czekają na potknięcie Nazistów...

MAŁY SABOTAŻ


Polacy zaczęli organizować państwo podziemne zaraz po rozpoczęciu okupacji, współpracując z Polskim Rządem na Uchodźstwie w Londynie utworzono ZWZ – Związek Walki Zbrojnej, którego dowódcą został gen. Kazimierz Sosnowski. Dopiero w 1942 przekształcony został w Armię Krajową, którą do dziś znamy z lekcji historii. Już od początków wiadomo było, że otwarta walka nie ma szans powodzenia, z prostego przelicznika wynikało, że samych karabinów wystarczyłoby zaledwie dla co dziesiątek żołnierza... Jedyne czego nie brakowało, to ludzi i zapału do konspiracyjnej pracy, postanowiono więc dotkliwie przeszkadzać Nazistom...

Aleksander Kamiński bardzo dobrze określił ówczesne działania podziemia słowami: „Mały sabotaż nie zabija, ale dotkliwie kłuje”. Tak właśnie działali Polacy, byli drzazgą nieustannie dającą o sobie znać, czasem mniej, a czasem bardziej, tak jak w lutym 1942... W trakcie okupacji Niemieckiej w Warszawie postanowiono zasłonić napis „MIKOŁAJOWI KOPERNIKOWI RODACY” i zastąpić go „DEM GROSSEN ASTRONOMEN NIKOLAUS KOPERNIKUS”. Jednak w 1942 roku, w lutym, Maciek Aleksy Dawidowski ps.”Alek” postanowił przeprowadzić sabotaż, odkręcił tablicę i ją ukrył... Kolejnego dnia, gdy Niemieckie Dowództwo w Warszawie dowiedziało się o całej sytuacji, było wściekłe. Takie właśnie akcje pozwalały nie tylko Niemcom, ale przede wszystkim Polakom, zwykłym cywilom przypomnieć, że istnieje ruch oporu i dodać nieco uśmiechu na twarzach w tych trudnych czasach.

[astronomen.jpeg
„Alek” początkowo chciał tylko sprawdzić, czy nazistowska tablica jest w ogóle możliwa do cichego i szybkiego zdemontowania. Gwinty były na tyle słabe, że zrobił to bez zastanowienia.”]


Kolejnym przykładem małego sabotażu było rysowanie znaków na murach, ścianach, a nawet przystankach. O tak zwanej kotwicy, czyli Znaku Polski Walczącej możecie przeczytać w jednym z artykułów na blogu, oprócz niej istniały inne znaki, które również zyskały nie mniejszą popularność. Jednym z nich był żółw, łatwy do narysowania i z jasnym przekazem – „Polaku pracuj powoli” w domyśle „jeśli pracujesz dla okupantów, to rób to jak najwolniej”. Swoje znaki mieli również Naziści, bowiem w każdym zdobytym przez nich mieście rysowali oni literę „V” (victoria) na znak zwycięstwa, jednak młodzi sabotażyści szybko poradzili sobie również i z tym, dopisując do znaku „erloren”, co dawało „Verolen” – w języku niemieckim znaczy to „przegrać, stracić”. Niemieccy dowódcy widząc ogromną ilość takich murali zakazali swoim żołnierzom rysowania litery, by nie dawać pretekstu Polakom. Warto wspomnieć również o innych ciekawych sposobach propagandy podziemnej, takich jak „Tylko świnie siedzą w kinie, co bogatsze to w teatrze”, gdzie puszczane były propagandowe lub po prostu niskokulturowe produkcje. Często dochodziło do zagazowywania kin, co skutecznie odstraszało większość od oglądania tych nazistowskich bzdur.

[zolw.jpeg
Często w zastępstwie za żółwia lub jako dodatek do niego dopisywano również frazę mu towarzyszącą, w skrócie „PPP” – „Polaku pracuj powoli”.]


NIE RZUCIM ZIEMI... I KULTURY


Armia Krajowa nie zajmowała się jednak jedynie małymi występkami, organizowane tam przedsięwzięcia były przecież często akcjami zbrojnymi i dywersyjnymi na szeroką skalę. Wysadzanie niemieckich transportów, odbijanie więźniów, likwidacja osobistości III Rzeszy przebywających na terenie Polski – to tylko niektóre z nich. Polskie podziemie jednak często się powstrzymywało, jeśli nie miało stu procentowej pewności powodzenia. Dlaczego? Bo nieważne, czy akcja się powiodła, czy też nie, największą cenę płacili za to cywile... Z reguły za jednego zabitego Niemca skazywano pięćdziesięciu Polaków na wyrok śmierci. Dowódcy armii nie mogli więc pozwolić na przelew krwi niewinnych ludzi bez powodu, ich zadaniem było ich chronić, a nie skazywać na śmierć.
Co ciekawe Polskie Podziemie prowadziło również odwrotną politykę zastraszania, Nazistom chodziło o sianie jak największego terroru wśród Polaków, takimi akcjami jak np. łapanki na ulicach, przeszukania mieszkań czy publiczne egzekucje. Niemieccy żołnierze jednak sami często omal nie dostawali zawału, kiedy po spacerze znajdowali w swoich kieszeniach spreparowane gazety, w których informowano o porażkach niemieckich wojsk na froncie wschodnim, czy o pomyślnie przeprowadzonej akcji zlikwidowania jakiegoś nazistowskiego dowódcy...

[biuletyn.jpeg
Najpopularniejszą gazetą Polski Podziemnej był „Biuletyn Informacyjny”, który poruszał na swoich łamach tematy powszechnie cenzurowane przez Nazistów.]


W JEDNOŚCI SIŁA


Do wybuchu Powstania Warszawskiego zginęło ok. 62 000 osób zaciągniętych do oddziałów konspiracyjnych, ta liczba mogłaby być znacznie większa, gdyby nie wzajemna pomoc. Właśnie dlatego tak sukcesywnie eliminowano zdrajców, którzy współpracowali z Nazistami i donosili. To wszystko miało jakiś głębszy sens, dać ludziom nadzieje, która objawiała się w potajemnym nauczaniu w domach języka, podziemnych uniwersytetach. Takie małe akcje sprawiły, że miliony wierzyły w to, że nadejdzie w końcu wolna Polska, taka jak dziś.